Jak wierzyć kiedy nic się nie rozumie
: 06 gru 2017, 16:40
Witam, jestem Michał
Nawróciłem się ok. rok temu, Bóg zmienił mi życie. Nadał mi w ogóle inny kierunek. Wszystko zaczęło się pięknie ale do czasu. Kiedy to po nowonarodzeniu, czułem się w miarę wolny od masturbacji i pornografii ale po około 40 dniach tej wolności zachciało mi się i to zrobiłem. Czułem się bardzo źle bo to taki w grzech w którym człowiek czuje się niewierny, że mógł zrobić inaczej a zrobił inaczej, ale wierzyłem w "jeżeli wyznajmy swoje grzechy, Bóg jest wierny i odpuści nam". Wyznałem mój grzech, chociaż dalej czułem się trochę źle, więc otworzyłem sobię biblię, żeby się trochę pocieszyć i akurat trafiłem na grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Wiecie jak się poczułem? Jak żywy trup. Myślałem, że zgrzeszyłem przeciwko Duchowi i już po mnie. Później kolega mnie pocieszył, że to o co innego chodzi i lepiej się poczułem. Ale później czytając biblie kiedy natrafiałem na wersety "kiedy świadomie grzeszymy... nie ma już dla nas ofiary za grzech" albo "nie możliwe jest przywrócenie do pokuty tych którzy odpadli". To po prostu zamiast wzrastać w relacji z Bogiem, zacząłem się go bać. Później zrozumiałem mniej więcej te wersety, że tu chodzi o co innego, ale od tamtej pory moje życie chrześcijańskie po prostu poszło w jakąś złą stronę. Zamiast normalnego chrześcijańskiego życia, to wszystko zamieniło się w jakąś walkę o życie/ o przetrwanie. Tylko ciągle rozkminianie "czy ten werset na pewno mówi o tym?","a czy w tym wersecie na pewno o to chodzi?". Ciągłe myśli czy na pewno, ze mna wszystko ok. Kiedy żyłem bez Boga nigdy nie miałem jakiejś depresjii, ani nic. Jarałem sobie trawę i jakoś sobie żyłem z dnia na dzień. A teraz? To był najcięższy i najgorszy rok w moim życiu. Nie chce wracać do dawnego życia, bo po prostu widzę jakie było one bez sensu i zepsute. Ale najgorsze jest to, że ja już nie potrafię trwać w Jezusie. Ciągle upadam. Wstaje na 1-2 dni, ale później się dołuję kiedy patrzę na całą moją przeszłość. Nie mam wiary. Widzę moje grzechy i moją niewiarę. Czuję wręcz, że więcej czasu nie wierzę, że Bóg przy mnie jest, niż wierzę, bo kiedy uwierzę, to zaraz w to wątpie. Czuję wręcz jakbym odpadł od wiary, więc co w związku z tym? Oczywiście kolejne wersety które mogą mnie potępiać typu "bo nie możliwe jest ponowne odnowienie ku pokucie, tym którzy odpadli od wiary". Na początku czułem, że Bóg jest blisko, Bóg uczynił nawet wielki cud w moim życiu kiedy się nawracałem. A teraz? Czuję się tak daleko od niego. Jeszcze te uczucie, że w ogóle nie wiem jak on na to wszystko patrzy. Czemu tak jest? Czemu kiedy chciałem pocieszyć się biblią, otwieram pierwszy raz na temacie grzechu przeciwko Duchowi Świętemu? Czemu nawet w biblii nie mogę znaleźć pocieszenia bo boję się, że ją źle rozumiem.
Chciałbym was spytać, jak wy oceniacie moją sytuację po tym co wam napisałem? Wiele osób mówi, żeby trzymać się Bożych obietnic i generalnie jest to w sumie dobry pomysł, tylko ja się boję, że daną obietnicę źle rozumiem, bo chodzą mi te wszystkie inne wersety po głowie, że może tyczą się one mnie. Ciężko mi gadać z innymi o tym, nie lubię gadać o swoich problemach. Nawet tutaj na internecie ciężko mi tak pisać, pomimo, że to internet. Może niektórzy powiedzą, że problemy to norma w życiu chrześcijańskim ale te problemy są przez moją niewiarę i nieufność wobec Boga. Jak na to wszystko patrzycie, macie może jakieś porady ? Czemu to tak wszystko wygląda? pozdrawiam
Nawróciłem się ok. rok temu, Bóg zmienił mi życie. Nadał mi w ogóle inny kierunek. Wszystko zaczęło się pięknie ale do czasu. Kiedy to po nowonarodzeniu, czułem się w miarę wolny od masturbacji i pornografii ale po około 40 dniach tej wolności zachciało mi się i to zrobiłem. Czułem się bardzo źle bo to taki w grzech w którym człowiek czuje się niewierny, że mógł zrobić inaczej a zrobił inaczej, ale wierzyłem w "jeżeli wyznajmy swoje grzechy, Bóg jest wierny i odpuści nam". Wyznałem mój grzech, chociaż dalej czułem się trochę źle, więc otworzyłem sobię biblię, żeby się trochę pocieszyć i akurat trafiłem na grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Wiecie jak się poczułem? Jak żywy trup. Myślałem, że zgrzeszyłem przeciwko Duchowi i już po mnie. Później kolega mnie pocieszył, że to o co innego chodzi i lepiej się poczułem. Ale później czytając biblie kiedy natrafiałem na wersety "kiedy świadomie grzeszymy... nie ma już dla nas ofiary za grzech" albo "nie możliwe jest przywrócenie do pokuty tych którzy odpadli". To po prostu zamiast wzrastać w relacji z Bogiem, zacząłem się go bać. Później zrozumiałem mniej więcej te wersety, że tu chodzi o co innego, ale od tamtej pory moje życie chrześcijańskie po prostu poszło w jakąś złą stronę. Zamiast normalnego chrześcijańskiego życia, to wszystko zamieniło się w jakąś walkę o życie/ o przetrwanie. Tylko ciągle rozkminianie "czy ten werset na pewno mówi o tym?","a czy w tym wersecie na pewno o to chodzi?". Ciągłe myśli czy na pewno, ze mna wszystko ok. Kiedy żyłem bez Boga nigdy nie miałem jakiejś depresjii, ani nic. Jarałem sobie trawę i jakoś sobie żyłem z dnia na dzień. A teraz? To był najcięższy i najgorszy rok w moim życiu. Nie chce wracać do dawnego życia, bo po prostu widzę jakie było one bez sensu i zepsute. Ale najgorsze jest to, że ja już nie potrafię trwać w Jezusie. Ciągle upadam. Wstaje na 1-2 dni, ale później się dołuję kiedy patrzę na całą moją przeszłość. Nie mam wiary. Widzę moje grzechy i moją niewiarę. Czuję wręcz, że więcej czasu nie wierzę, że Bóg przy mnie jest, niż wierzę, bo kiedy uwierzę, to zaraz w to wątpie. Czuję wręcz jakbym odpadł od wiary, więc co w związku z tym? Oczywiście kolejne wersety które mogą mnie potępiać typu "bo nie możliwe jest ponowne odnowienie ku pokucie, tym którzy odpadli od wiary". Na początku czułem, że Bóg jest blisko, Bóg uczynił nawet wielki cud w moim życiu kiedy się nawracałem. A teraz? Czuję się tak daleko od niego. Jeszcze te uczucie, że w ogóle nie wiem jak on na to wszystko patrzy. Czemu tak jest? Czemu kiedy chciałem pocieszyć się biblią, otwieram pierwszy raz na temacie grzechu przeciwko Duchowi Świętemu? Czemu nawet w biblii nie mogę znaleźć pocieszenia bo boję się, że ją źle rozumiem.
Chciałbym was spytać, jak wy oceniacie moją sytuację po tym co wam napisałem? Wiele osób mówi, żeby trzymać się Bożych obietnic i generalnie jest to w sumie dobry pomysł, tylko ja się boję, że daną obietnicę źle rozumiem, bo chodzą mi te wszystkie inne wersety po głowie, że może tyczą się one mnie. Ciężko mi gadać z innymi o tym, nie lubię gadać o swoich problemach. Nawet tutaj na internecie ciężko mi tak pisać, pomimo, że to internet. Może niektórzy powiedzą, że problemy to norma w życiu chrześcijańskim ale te problemy są przez moją niewiarę i nieufność wobec Boga. Jak na to wszystko patrzycie, macie może jakieś porady ? Czemu to tak wszystko wygląda? pozdrawiam