jakby nie spojrzeć większość zgubnej teologii wzięła się z ruchów i kościołów zabarwionych na zielono a choć nie mozna wszystkich wrzucać do jednego worka, to jednak te wyrażenia jak śmiech w D. Św. czy flagi czy kolorofony to ich zasługa. woda i cukierki - to częste pożywienie.
zaznaczam jednak że nie wszędzie tak jest.
co do modlitwy językami, to nie słyszałam poza jednym przypadkiem żadnego zrozumiałego słownictwa. powtarzające się jak mantra wyrazy dawały raczej powód do niepokoju niż do błogosławieństwa. przy czym nie mam wewnętrznego przekonania że ten dar nie istnieje. mam raczej przekonanie ze przejawia się naprawdę w wybitnie potrzebnych sytuacjach.
natomiast temat tego daru jest naduzywany, ludzie "mówiący" głosno na nabożeństwach nie mają względu na innych ani na słowo boże - bo jesli wykładu języka nie ma to muszą milczeć i koniec, zostawiajac swoja modlitwe tylko dla siebie.
często uważaja się za lepszych bo mają "to". naginają ten temat w sposób niewiarygodnie przykry, nie szanują osób które przychodzą z zewnątrz dla których to wszystko brzmi okropnie, bo pierwsze co słyszą to wywołujace szok słowa a nie ma zwiastowania osoby Pana Jezusa.
jeśli kto poczuł się urazony, to nie było to moim zamiarem. mówię tylko o odczuciach prywatnych.
poza tym jeśli jestem na nabozeństwie i jestem świadkiem takiej mowy, to juz się nie obruszam jak kiedyś, moze to kwestia tolerancji, moze mojego wieku, ale nie idę na "mówiących" z kamieniami i wewnętrznie godzę się na to ze moga mysleć inaczej niż ja..