Witaj Dziku. Dziękuję za odpowiedź. Przede wszystkim chwali się, że myślisz o sprawie. Ale wg mnie, chcesz wejść z deszczu więcej niż pod rynnę. Dlatego zacząłem post od Ozeasza, bo w każdym przedsięwzięciu, zwłaszcza wagi państwowej, konieczne jest rozeznanie.
Pozwolisz, że myśl dokończę na wątku
Jezus król.
Michał pisze:Po trzecie - Pan mówił: "Królestwo moje nie jest z tego świata". Mieszanie więc Go do bieżącej polityki, nawet w dobrym zamyśle (a o zły pomysłodawców projektu nie posądzam) ociera się o bluźnierstwo
Witaj Michale, odniosę się tylko do jednej myśli, bo z resztą się albo zgadzam, albo nie, ale o tym napisałem już Dzikowi.
A więc może czas zweryfikować tę młodocianą w skali dziejów doktrynę niemieszania Pana do polityki? Jej korzenie tkwią w poglądzie, że Bóg utworzył ten świat, a potem świat już sam musiał sobie ze wszystkim radzić (deizm). Tymczasem Pismo mówi odmiennie, a bardziej politycznej profesji od urzędu króla w świecie nie ma. Dziedzina królewska to głównie polityka bieżąca zwana czasem taktyką, planowanie kojarzone jest bardziej ze strategią.
Jeszcze w XIX w. świadomość zależności między Bogiem, a polityką była powszechna w chrześcijaństwie. Za tym szła odpowiedzialność i udział w rządzeniu. Rządzili gorzej? Odkąd udział Pana zaczęto przemilczać, ani liczba konfliktów ani ofiar nie spadła. Ale nie chodzi o PR.
Pewne zamieszanie może rodzić rola, jaką od VI w. pne w ogóle, a od I wieku w chrześcijaństwie, odgrywa Rzym. Wielkość Rzymu, obchodzącego w tym roku dwa tysiące siedemset któreś urodziny podziwiali wszyscy, łącznie z Pawłem. W pierwszym rozdziale Listu do Rzymian pisze on:
Najpierw dziękuję Bogu mojemu przez Jezusa Chrystusa za was wszystkich, że wiara wasza słynie po całym świecie. Ale już w następnym nie zostawia suchej nitki na jego aspiracjach do przewodzenia, czyli pełnienia roli arbitra w kościele. Zainteresowanie Pawła tą kwestią potwierdza niestety polityczne obdarowanie rzymskiej wspólnoty. W połączeniu z wiarą i wsparciem cesarzy, szczególnie Konstantyna i Teodozjusza Wielkiego, powstały warunki do zbudowanie instytucji cywilizacyjnej nieporównanie większej od cesarstwa rzymskiego. Chociaż gdyby nie ten ostatni czynnik, Rzym byłby prawdopodobnie największym kościołem, ale bez siły niszczenia innych. Prawdopodobnie nie mielibyśmy inkwizycji, reformacji itd.
Niemniej jest to chyba jedyne państwo w świecie, w którym tak dużo, konsekwentnie i codziennie mówi się o Bogu (i bogach), w którym tak wielu ludzi Go (również Jego) odnajduje.
O ile mi wiadomo wierzący w Stanach nie stronią od polityki. Czasem udaje im się nawet zameldować w Białym Domu. Zgoda, nie są w pełni suwerenni, ale sam wspomniałeś - "królestwo moje nie jest z tego świata".
Czy podobnie nie było w Izraelu w czasach królów? Kult JHWH też mieszał się z bałwochwalstwem. A mimo to mężowie Boży byli umaczani w polityce po pachy.
Mam nadzieję, że nie poczęstujesz mnie cytatem, że w Nowym Przymierzu "moja Ojczyzna jest w niebie". I za Abrahama, Dawida też była. Dwa wymiary obietnicy, ziemski i wieczny przeżywa każda wierząca mężatka w odnosieniu do swojego oblubieńca (oblubieńców dwóch).
"Ten świat" - słowo
świat (gr. κόσμος - kosmos) może oznaczać również porządek duchowy, prawny, polityczny i kulturowy w rozumieniu całościowym. Prawdopodobnie zmiany w samym segmencie duchowym (dla nas tylko częściowo dostępnym) mogą wywołać nieobliczlne skutki w pozostałych.
Pozdrawiam.