Rethel pisze:magda pisze:Ale melodia dosć pogrzebowa nie pocieszy tylko zdołuje , gdybym takich słuchała to bym już była na prozaku.
A mnie zdumiewa, że wszyscy, których spotkałem, narzekający, ze mają depresję, doły itp stany,
nagminnie z upodobaniem słuchają muzyki pogrzebowej, przy której w najlepszym wypadku można
usnąć, w najgorszym - skoczyć z balkonu. Mam wrażenie, że te osoby po prostu uwielbiają się katować
a potem narzekać jak im źle w duszy gra... No sorry, ale jak cierpi się na depresję, to się nie słucha
depresyjnej muzyki... to tak, jakby narkoman leczył się zażywaniem heroiny... koło zamknięte...
Wiadomo, że emocje przychodzą do nas niezależnie od nas, chociaż z drugiej strony otaczając się radosnymi ludźmi, tworząc dobre sytuacje i słuchając pozytywnej muzyki wzbudzamy w sobie pozytywny nastrój
Dla mnie ten utwór nie jest depresyjny, ale każdy odbiera inaczej.
Dzięki psychoterapii zrozumiałam, że wiara pomaga w PRAWDZIWEJ OCENIE SAMEGO SIEBIE.
Kiedy staniesz przed Bogiem i zaakceptujesz swoje wady, ale też i zalety (wyłączając niszczący samokrytycyzm), powiesz sobie: Ok, jestem taki, a nie inny, ale jestem sobą to - naprawdę daje baaardzo dużo, zdaje się, że to jest podstawa. Samoakceptacja, miłość do samego siebie (patrzenie na siebie oczami Boga) jest punktem wyjścia do miłości bliźniego. A miłość wiadomo: to sens życia
Niedobór serotoniny, dopaminy itp. to już inna kwestia..Moim zdaniem chemia i tak jest niepotrzebna -- wiem z doświadczenia, że leki separują człowieka od przeżywania emocji, BYCIA W RZECZYWISTOŚCI, a to już jest ogromne zagrożenie. Ja po lekach miałam wrażenie, że jestem wklejona do czyjegoś snu, nie byłam obecna we własnym życiu, to jest straszne! ponieważ leki odgrodziły mnie o realnego kontaktu z Bogiem.