Od niedawna ponownie poszukuję Boga. Piszę ponownie, ponieważ kiedyś miałem już taki etap w życiu, w okolicy 20-ego roku życia. Ale od początku: urodziłem się w rodzinie „niepraktykujących katolików”, oprócz dziadków nikt nigdy w rodzinie tematyką religijną nie był specjalnie zainteresowany. W korytarzu wisiał krzyż, przyjąłem I Komunię oraz rodzice wymagali, abym dotrwał do bierzmowania, ale tylko z tego powodu, żeby nie mieć potem problemów z udzieleniem ślubu... Więc w skrócie – tylko jakieś tam obrzędy, tradycyjne spędzanie Świąt itp., a na co dzień zupełny brak Boga w domu, a nawet poglądy antyklerykalne. Dotrwałem więc do tego bieżmowania a potem zupełnie przestałem chodzić do kościoła. Co więcej, stałem się antyklerykałem, czytałem dużo książek przeciwko KRK, np. „Krzyż Pański z Kościołem” Karlheinza Deschnera i tym podobne. Drwiłem na każdym kroku z ludzi wierzących, szczególnie z „oazowców” itp. Straciłem przez to jedynych przyjaciół jakich miałem w życiu, którzy byli głęboko wierzącymi katolikami. Później przyszły inne zajęcia i temat religii stał mi się całkowicie obojętny.
W okolicach 20. roku życia zacząłem szukać sensu w otaczającym mnie świecie. Dużo czytałem na temat różnych religii i filozofii. Próbowałem się modlić, nawrócić do Boga, tego z Biblii, do Jezusa, który jest miłością i wszystkich przygarnia. Nawet prawie się udawało. Przeżywałem coś w rodzaju duchowych uniesień podczas tych moich nieudolnych modlitw, zdarzało się mi nawet płakać ze wzruszenia. Ale to było bardzo ulotne, chwilowe. Potem trafiałem na jakieś ateistyczne publikacje i „zdrowy rozsądek” brał górę. Tłumaczyłem sobie, że ludzie wymyślili Boga, bogów, z powodu własnego strachu i chęci posiadania jakiegoś oparcia w tym niepewnym świecie. Czytałem dużo literatury popularnonaukowej o kosmosie, fizyce cząstek, teorii strun itp. i nie było tam miejsca dla Boga. Dodatkowo w rodzinie wydarzyło się kilka przypadków nowotworów, które doprowadziły do śmierci. Myślałem dużo o tym cierpieniu, jego bezsensowności, o tym jakie to wszystko bez sensu, że światem rządki tylko przypadek, fizyka, reakcje chemiczne.
Boga – Jezusa wtedy nie znalazłem. Zafascynowałem się natomiast religiami wschodu – hinduizmem i buddyzmem. Przeczytałem kilka publikacji rozprowadzanych wtedy przez ruch Hare Kriszna. Przemówiło to do mnie i poruszyło. Reinkarnacja i karma – nagle wszystko zaczęło się jasno układać i tłumaczyć otaczającą mnie rzeczywistość: to dlaczego niektórzy chorują i cierpią a inni cieszą się zdrowiem do starości, dlaczego ktoś rodzi się w slumsach Bombaju a ktoś w rodzinie z upper middle class w Europie Zachodniej czy USA – prawo karmy i reinkarnacja to wszystko jasno tłumaczyły! Nagle zrozumiałem że świat jest jednak poukładany i sprawiedliwy, że tym wszystkim rządzi jasny i sprawiedliwy system. Spodobało mi się to i taki światopogląd przyjąłem.
I tak trawłem aż do niedawna, teraz mam 35 lat, żonę i córkę. (Ślub był oczywiście katolicki – bierzmowanie się przydało , żona jest wierząca, na początku ciągała mnie do kościoła co niedzielę, zgadzałem się dla świętego spokoju, w końcu odpuściła...).
Jednak nie jest dobrze. Nie jestem szczęśliwy. Zmagam się z depresją, wypaleniem życiowym i zawodowym, moje życie jest puste, tylko codzienny kierat, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem.. Źle to się odbija na rodzinie. Nie jestem dobrym mężem ani ojcem. Nie żebym pił czy coś, ale czuję że jestem jakby obok. Nic mnie nie cieszy, nic nie bawi. Łykałem różne psychotropy na depresję ale niezbyt pomogły. Cały czas boję się przyszłości, ewentualnych chorób, braku pracy. Męczy mnie to okrutnie. Jestem zagubiony i zdruzgotany. Pusty i wypalony. Źle mi z tym.
Niedawno zdarzyło się coś, co zmusiło mnie do refleksji. Nie chcę wnikać w szczegóły, ale odebrałem to jako znak od Siły Wyższej, od Boga, aby zmienić coś w swoim życiu. Znak ten był dla mnie wyjątkowo jasny i czytelny. Od tego dnia zacząłem się codziennie wieczorem modlić. Do Jezusa Chrystusa, zgodnie z tym co wyczytałem na stronach ewangelizacyjnych, jezus.pl, http://www.protestanci.org/ksiazki.php („O tobie jest mowa”, „Jezus naszym przeznaczeniem „). Niby coś się ruszyło. Tak też trafiłem na to forum.
I niby czuję jakąś odmianę. Ślad tych duchowych uniesień sprzed wielu lat. Ale to zaledwie iskra, słabiutko się tli... Proszę w tych modlitwach o natchnienie Ducha Świętego, o zrozumienie. Ale wątpliwości nadal jest dużo. Wieczorem się modlę, a następnego dnia włącza się „zdrowy rozsądek” i wracają wątpliwości, myślenie oparte na wieloletniej wierze w karmę i reinkarnację. Najbardziej nie dają mi spokoju takie przemyślenia:
o wyborze religii głównie decyduje geograficzne miejsce urodzenia. Ktoś się rodzi w Arabii to pewnie całe życie będzie muzułmaninem, w Polsce – katolikiem itp. Jak w tej sytacji można mówić o tym że tylko jedna religia jest prawdziwa? Dlaczego większość ludzkości jest więc skazana na wzrastanie w błędnych wierzeniach?
- skoro jest tylko jedno ziemskie życie (odrzucając reinkarnację), to jest to bardzo niesprawidliwe. Większość ludzi rodzi się i żyje w trudnych warunkach, nie mają szansy na pełne korzystanie z dóbr cywilizacji, na dobrą opiekę medyczną, na podziwianie świata. Tylko niewielki procent tych z bogatych krajów będzie z tego korzystać. Karma świetnie to tłumaczy, natomiast chrześcijaństwo...
co z tymi wszystkimi ludźmi, którzy żyli przed Jezusem oraz tymi, którzy nigdy o nim nie usłyszą (np. dzikie plemiona w Amazonii) – czy są skazani na potępienie tylko dlatego że urodzili się tam a nie w chrześcijańskiej Europie czy Ameryce? Nie z ich winy nie wiedzą nic o Jezusie, nie mają więc okazji świadomie się do Niego nawrócić – co z nimi będzie po śmierci? I znów karma i reinkarnacja dają mi jasne odpowiedzi..
„problem niewiniątek”, biednych dzieci – odkąd jestem ojcem szczególnie mnie to martwi – dzieci, które rodzą się kalekie czy chore, głodujące w biednych krajach, umierają w wieku kilku lat, zostawiając zrozpaczonych rodziców, same doświadczają głównie cierpienia w swoim krótkim życiu, nie mając okazji napawać się światem; za małe, żeby świadomie przyjąć Jezusa, co z nimi po śmierci?
Bóg ze Starego Testamentu jest dość okrutny i mściwy, zabija setki ludzi w okropny sposób, dlaczego..?
próbowałem czytać Nowy Testament, początek pierwszej Ewangelii i od razu wylistowany szczegółowo rodowód Jezusa od początku świata, skoro Pismo Święte jest jedyną Prawdą to jak to można traktować dosłownie w świetle obecnej naukowej wiedzy o przeszłości Ziemi i ludzi?
Co z ludźmi chorymi psychicznie lub niedorozwiniętymi umysłowo, którzy nie są w stanie świadomie zrozumieć Ewangelii i nawrócić się – będą potępieni?
To chyba najważniejsze z nurtujących mnie spraw. Chciałem Was prosić o odpowiedzi, wskazówki, wszystko co mogłoby mi pomóc wytrwać na drodze do Boga. Może o także o modlitwę. Nie chciałbym stracić tej iskry, która ponownie się tli.
Chciałbym uwierzyć..