Czym nie jest zbawienie?
: 14 maja 2016, 23:01
Znów podejmuję wątek, który podjęłam jakiś czas temu. Pewnie uznacie, że robię się nudna, albo że mam jakieś dziwne problemy, no ale trudno.
Kwestia zbawienia - cały czas mnie to nurtuje. Niby ta cała doktryna jest prosta; gdzieś jeszcze mam książeczkę, w której miałam zapisane cztery kroki do zbawienia: 1) pokutować, 2) uwierzyć, 3) poprosić, 4) odwrócić się od grzechu (możliwe, że kolejność była inna, ale mniejsza o to).
Chodzi o to, że w praktyce nie zawsze tak to pięknie, wzorcowo przebiega. Weźmy sobie jako przykład dwóch człowieczków. (Przykłady te są całkowicie zmyślone, a ewentualna zbieżność imion i sytuacji przypadkowa).
Przykład 1. Jacek - jego życie składa się głównie z hazardu, seksu, pornografii, poza tym przeklina, wdaje się w bójki i w oszustwa finansowe - do czasu gdy zostaje na nich nakryty i wtrącony do więzienia. Tam odwiedza go pewien pastor i głosi mu dobrą nowinę o Jezusie. Jacek uświadamia sobie, że jego dotychczasowe życie było złe i że jedyne, co może teraz zrobić, to poprosić Jezusa o zbawienie. Wie, że jest grzesznikiem, że sam sobie nie zapracuje na niebo. Pada zatem na kolana, modli się i zaczyna czytać Biblię. Po paru latach wypuszczają go na wolność i... Jacek, szczęśliwy, znów zaczyna sobie żyć dawnym życiem: uprawia hazard, ogląda pornografię i wciąż oszukuje (ale teraz ostrożniej, żeby nie dać znów się złapać). Nic w jego życiu się nie zmieniło, a o Jezusie po prostu zapomina.
Przykład 2. Piotrek - jego życie z początku wygląda tak samo, jak życie Jacka: seks, hazard, bójki, oszustwa, przekleństwa, pornografia. Żyje sobie takim "beztroskim" życiem, mimo różnych problemów i długów, w ciągłym lęku, że ktoś kiedyś wykryje jego przekręty. Aż pewnego dnia, przy okazji chrztu swojego siostrzeńca, udaje się do kościoła. Tam nagle nachodzi go refleksja, że z takim grzesznym życiem, jakie prowadzi, to raczej do nieba się nie dostanie. Postanawia się zmienić: rzuca hazard, seks, pornografię, zaprzestaje przekrętów finansowych, zrywa kontakt ze wszystkim, co go prowadziło do grzechu, przestaje przeklinać, spłaca wszelkie długi, angażuje się w jakąś pomoc społeczną, zaczyna się nawet modlić i chodzić do kościoła - i wydaje mu się, że już wszystko jest w porządku.
Pytanie. Który z tych dwóch został zbawiony?
Wydaje mi się, że odpowiedź dla większości z was będzie oczywista. ŻADEN. Jacek wprawdzie pokutował, ale nie do końca szczerze, zrobił to tylko dlatego, że miał nóż na gardle, był w więzieniu i nie widział innej drogi, ale kiedy tylko nastały "lepsze czasy" bez problemu powrócił do dawnych grzechów. Z kolei Piotrek niby rozpoczął nowe życie i niby zrobił to ze względu na Boga, ale też nigdy nie zrozumiał łaski i tego, że na życie wieczne nie można sobie w żaden sposób zapracować.
Jest to dla mnie pewien paradoks, kiedy tak się nad tym zastanawiam. To nie jest jakiś tam sobie zmyślony problem. Wielu ludzi podczas zbiorowych ewangelizacji pod wpływem emocji "powierza swoje życie Bogu", a potem na drugi dzień o tym zapomina. Słyszałam też osobiście świadectwo jakiegoś katolika, który modlił się do Boga o pomoc i od tego dnia nastąpiła jego super przemiana (akurat tego nie chcę oceniać, mi się wydaje, że to mogło być rzeczywiste nawrócenie, ale wielu też powiedziałoby, że skoro wciąż chodzi do KK, to nawrócony nie jest).
Wiem, że mam teraz ciężkie rozkminy i możliwe, że nie ma na to jednej i pewnej odpowiedzi, jednakże... skąd się to bierze, że tak często następuje "nawrócenie" bez przemiany, albo przemiana bez nawrócenia? Kiedy możemy powiedzieć, że chrześcijanin po prostu się pogubił w życiu, a kiedy, że naprawdę nigdy nie był zbawiony?
Może to też jest tak, że dla Boga liczą się intencje. To, czy naprawdę chcemy mieć z Nim relację. Może jest tak, że jeśli ktoś naprawdę, szczerze, z całego serca szuka Boga, to w końcu Go znajdzie, w końcu zrozumie, w końcu uwierzy i zacznie wydawać dobre owoce?
(Takie tam moje przemyślenia, może ma to jakiś sens, a może i nie. )
Kwestia zbawienia - cały czas mnie to nurtuje. Niby ta cała doktryna jest prosta; gdzieś jeszcze mam książeczkę, w której miałam zapisane cztery kroki do zbawienia: 1) pokutować, 2) uwierzyć, 3) poprosić, 4) odwrócić się od grzechu (możliwe, że kolejność była inna, ale mniejsza o to).
Chodzi o to, że w praktyce nie zawsze tak to pięknie, wzorcowo przebiega. Weźmy sobie jako przykład dwóch człowieczków. (Przykłady te są całkowicie zmyślone, a ewentualna zbieżność imion i sytuacji przypadkowa).
Przykład 1. Jacek - jego życie składa się głównie z hazardu, seksu, pornografii, poza tym przeklina, wdaje się w bójki i w oszustwa finansowe - do czasu gdy zostaje na nich nakryty i wtrącony do więzienia. Tam odwiedza go pewien pastor i głosi mu dobrą nowinę o Jezusie. Jacek uświadamia sobie, że jego dotychczasowe życie było złe i że jedyne, co może teraz zrobić, to poprosić Jezusa o zbawienie. Wie, że jest grzesznikiem, że sam sobie nie zapracuje na niebo. Pada zatem na kolana, modli się i zaczyna czytać Biblię. Po paru latach wypuszczają go na wolność i... Jacek, szczęśliwy, znów zaczyna sobie żyć dawnym życiem: uprawia hazard, ogląda pornografię i wciąż oszukuje (ale teraz ostrożniej, żeby nie dać znów się złapać). Nic w jego życiu się nie zmieniło, a o Jezusie po prostu zapomina.
Przykład 2. Piotrek - jego życie z początku wygląda tak samo, jak życie Jacka: seks, hazard, bójki, oszustwa, przekleństwa, pornografia. Żyje sobie takim "beztroskim" życiem, mimo różnych problemów i długów, w ciągłym lęku, że ktoś kiedyś wykryje jego przekręty. Aż pewnego dnia, przy okazji chrztu swojego siostrzeńca, udaje się do kościoła. Tam nagle nachodzi go refleksja, że z takim grzesznym życiem, jakie prowadzi, to raczej do nieba się nie dostanie. Postanawia się zmienić: rzuca hazard, seks, pornografię, zaprzestaje przekrętów finansowych, zrywa kontakt ze wszystkim, co go prowadziło do grzechu, przestaje przeklinać, spłaca wszelkie długi, angażuje się w jakąś pomoc społeczną, zaczyna się nawet modlić i chodzić do kościoła - i wydaje mu się, że już wszystko jest w porządku.
Pytanie. Który z tych dwóch został zbawiony?
Wydaje mi się, że odpowiedź dla większości z was będzie oczywista. ŻADEN. Jacek wprawdzie pokutował, ale nie do końca szczerze, zrobił to tylko dlatego, że miał nóż na gardle, był w więzieniu i nie widział innej drogi, ale kiedy tylko nastały "lepsze czasy" bez problemu powrócił do dawnych grzechów. Z kolei Piotrek niby rozpoczął nowe życie i niby zrobił to ze względu na Boga, ale też nigdy nie zrozumiał łaski i tego, że na życie wieczne nie można sobie w żaden sposób zapracować.
Jest to dla mnie pewien paradoks, kiedy tak się nad tym zastanawiam. To nie jest jakiś tam sobie zmyślony problem. Wielu ludzi podczas zbiorowych ewangelizacji pod wpływem emocji "powierza swoje życie Bogu", a potem na drugi dzień o tym zapomina. Słyszałam też osobiście świadectwo jakiegoś katolika, który modlił się do Boga o pomoc i od tego dnia nastąpiła jego super przemiana (akurat tego nie chcę oceniać, mi się wydaje, że to mogło być rzeczywiste nawrócenie, ale wielu też powiedziałoby, że skoro wciąż chodzi do KK, to nawrócony nie jest).
Wiem, że mam teraz ciężkie rozkminy i możliwe, że nie ma na to jednej i pewnej odpowiedzi, jednakże... skąd się to bierze, że tak często następuje "nawrócenie" bez przemiany, albo przemiana bez nawrócenia? Kiedy możemy powiedzieć, że chrześcijanin po prostu się pogubił w życiu, a kiedy, że naprawdę nigdy nie był zbawiony?
Może to też jest tak, że dla Boga liczą się intencje. To, czy naprawdę chcemy mieć z Nim relację. Może jest tak, że jeśli ktoś naprawdę, szczerze, z całego serca szuka Boga, to w końcu Go znajdzie, w końcu zrozumie, w końcu uwierzy i zacznie wydawać dobre owoce?
(Takie tam moje przemyślenia, może ma to jakiś sens, a może i nie. )